Autor:
Psycholog na kozetce
Zdrowy rozsądek podpowiada, że polską psychologię należałoby dziś zdiagnozować jako niepoczytalną. Bo czy poczytalne jest leczenie dorosłych przy pomocy duchów? A czy ktoś świadomy swoich czynów metodycznie podduszałby dzieci? Albo bez podstaw wsadzałby ich rodziców do więzień?
Doktor Barbara Gujska, psycholog ze stowarzyszenia Stop Manipulacji, od kilku lat jeździ na rozprawy po Polsce. W zeszłym tygodniu trafiła na posiedzenie sądu w średniej wielkości mieście, na którym na prośbę biznesmena X oskarżonego o molestowanie własnego dziecka (sprawa ciągnie się szósty rok), przedstawiła swoją ekspertyzę na temat opinii biegłych psychologów. Ta opinia stawia pana X w nad wyraz niekorzystnym świetle. Według biegłych X jest pedofilem, bo jego potomek bawił się kiedyś butelką ze smoczkiem. Co więcej, dzieciak, gdy już potrafił złożyć sylaby w słowa, nazwał butelkę „ogonkiem”. A ogonek to przecież penis. To jeszcze nic, dr Gujska doskonale pamięta rodzinę z Tomaszowa Lubelskiego (ojciec, jego siostra i brat oraz ich 80-letnia matka), które na kilka lat trafiła za kratki za to, że według psychologa wszyscy kładli się pokotem na pięcioletnim chłopcu i go gwałcili. Prym miała wieść stojąca nad grobem babcia.
Co ciekawe, sąd przyjął diagnozę psychologa wbrew zdrowemu rozsądkowi podpowiadającemu, że kilku dorosłych ludzi leżących kupą na kilkulatku mogłoby nie tyle go gwałcić, ile zgnieść. I wbrew ekspertyzie seksuologa prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, który kategorycznie wykluczył, by rodzina wyrządzała dziecku jakąkolwiek krzywdę.
– Sądy, niestety, zazwyczaj przyjmują wymysły psychologów bez mrugnięcia okiem. Tak jak nie weryfikują umiejętności tych, których wcześniej powołały na biegłych – mówi, nie kryjąc irytacji, dr Gujska. – W efekcie dziesiątki niewinnych ludzi skazuje się co roku na więzienie i utratę więzi z najbliższymi.
Jak twierdzi Barbara Gujska, nie chodzi o jednostkowe przypadki. Polski wymiar sprawiedliwości bardzo często bezkrytycznie opiera się przy wydawaniu wyroków na źle przygotowanych i niekompletnych opiniach psychologów. I nie zważa przy tym na metody, którymi się podpierają. A te metody, delikatnie rzecz ujmując, są dyskusyjne.
O czym świadczy ziemniak
– Niestety, w wielu wypadkach to nie poparty badaniami empirycznymi wytwór inwencji i, przykro to powiedzieć, chorej wyobraźni ludzi, których jedyną wartością jest to, że zdobyli tytuł magistra psychologii – zauważa prof. Dariusz Doliński, wybitny psycholog społeczny, twórca wrocławskiego oddziału Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
Dodaje, że to właśnie tytuł, a nie na przykład kodeks zawodowy (bo taki nie istnieje) czy narzucone środowiskowo mechanizmy kontroli (bo takich nie ma), stawia psychologów w roli władców naszego życia. To oni stanowią o tym, czy zostaniemy sklasyfikowani jako wariaci albo pedofile. Albo co najmniej jako źli rodzice.
Na własnej skórze przekonała się o tym Ewa B. z Poznania, specjalistka w firmie z branży internetowej, matka sześcioletniej dziś dziewczynki. Kilka lat temu zauważyła, że jej córeczka po spotkaniach z ojcem (B. była już wówczas z mężem po rozwodzie) staje się nerwowa i płaczliwa. Kobieta postanowiła poprosić o pomoc w ustaleniu przyczyn zachowania dziecka psychologów z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego.
– Po czterech godzinach oczekiwania psycholodzy zaprosili moją córkę na 15-minutowe spotkanie, podczas którego zdążyła ułożyć puzzle przedstawiające ziemniaka – wspomina matka. Specjaliści sporządzili później kilkustronicowy raport, z którego wynikało, że Ewie B. należy, ze względu na jej osobowość i sposób postępowania z dzieckiem, ograniczyć prawa rodzicielskie. Zdanie nieoczekiwanie zmienili… przed sądem.
– Broniąc się przed ich diagnozą, zwróciłam się do dobrego adwokata, który kilkoma prostymi pytaniami i logiczną argumentacją spowodował, że biegli wycofali się z postawionych tez – mówi pani B.
Dariusz Bojda, kiedyś krakowski poeta, dziś bezrobotny mieszkaniec Poznania w zdiagnozowanej silnej depresji, dobrego adwokata nie miał. Za wysłanie do obcej osoby SMS-a, zinterpretowanego jako groźbę zrobienia krzywdy byłej dziewczynie, jak też za kilka innych późniejszych wybryków przesiedział w więzieniu siedem lat. Już zza krat wysłał list do więziennego psychologa, który po godzinnym spotkaniu uznał, że Bojda ma zaburzoną osobowość. To poskutkowało zakwestionowaniem jego poczytalności.
Bojdę szlag trafił, więc napisał: „Ja ci dam test Rorschacha. Ja Ci dam wywiad kliniczny w oparciu o zmyślenia, urojenia i niczym niepoparte brednie w aktach. (…) Ja Ci dam takie plamy, że nie pomogą chlorowe wybielacze. Vanish też nie pomoże. Żaden Vanish”.
Sąd uznał ten list za kolejną groźbę i zaocznie dołożył poecie pół roku odsiadki.
Test kleksów
Test Rorschacha polegał na interpretacji przez psychologa tego, co Bojda zobaczył na dziesięciu planszach z atramentowymi kleksami. Ten właśnie test w ubiegłym tygodniu oprotestowało ponad stu polskich naukowców, psychologów praktyków i studentów podczas czterodniowego happeningu na uczelniach. Bo – zgodnie z trendami w światowej nauce – uznają go za szkodliwy, a już na pewno nieskuteczny.
Jednym z inspiratorów akcji był współpracujący ze stowarzyszeniem Stop Manipulacji doktor psychologii z Wrocławia Tomasz Witkowski. To jeden z pierwszych naukowców, który odważył się ostrzec Polaków przed zgubnymi skutkami terapii niepopartych dowodami naukowymi. Także tymi, które dość powszechnie są uznane za doskonałe i nieomylne, jak choćby NLP, czyli tzw. programowanie neurolingwistyczne. Witkowski jest autorem wielu artykułów publikowanych w prestiżowych pismach, takich jak „British Journal of Social Psychology”, napisał też książkę „Zakazana psychologia”.
– Właśnie piszę kolejną, bo nie mogę przejść do porządku dziennego nad tym, że w Polsce mamy do czynienia z propagowaniem… czarów – wyjaśnia. – To tym bardziej przerażające, że nie zważając na racjonalne przesłanki, ignorując poważne badania, promuje się je w ośrodkach naukowych, za publiczne pieniądze.
Kilka lat temu Witkowski zasłynął tym, że na łamach miesięcznika psychologicznego „Charaktery” napisał pod kobiecym pseudonimem artykuł o nowej terapii. Miesięcznik, któremu patronują naukowe autorytety z dziedziny psychologii, terapię bezrefleksyjnie „kupił”. – Jeśli „kupili” ją naukowcy, to co powiedzieć o tysiącach zdesperowanych ludzi, którzy znaleźli się na łasce hochsztaplerów? – zastanawia się dr Witkowski.
W drugiej części „Zakazanej psychologii” naukowiec z Wrocławia opisuje działalność ośrodków, które jego zdaniem tylko udają, że leczą. Takich jak Instytut Terapeutyczny w Toruniu, który za pieniądze z PFRON poddaje niepełnosprawne dzieci skompromitowanej w świecie, a w niektórych krajach zakazanej terapii Domana-Delacato. Obiecuje ona rodzicom, że nawet najbardziej upośledzone dziecko może zmienić w Mozarta. Rzecz jasna za pomocą odpowiednich środków, np. zmuszania malucha do ciągłego pełzania albo chodzenia na czworakach. Albo… przez podduszanie go dwutlenkiem węgla. – Zakłada się dziecku maskę, żeby przez jakiś czas nie oddychało – oburza się Aleksandra Wnuk, psycholog rehabilitacji, związana z ośrodkiem Krok za Krokiem w Zamościu. – To wszystko pod płaszczykiem jego dobra. W rzeczywistości zwyczajnie wykorzystuje się desperację i naiwność jego rodziców.
Odwinięte ucho
W pseudoterapie angażują się poważne instytucje, w tym uczelnie. Przykład pierwszy z brzegu: w Wyższej Szkole Edukacji Integracyjnej i Interkulturowej w Poznaniu istnieje kierunek o nazwie „logopedia z kinezjologią edukacyjną”. Metoda, której twórcą jest kanadyjski pedagog Paul Dennison, polega na tym, że dzieciom odwija się uszy, naciska na ich ciele punkty energetyczne (tzw. mudry) i każe kreślić w powietrzu ósemki. To ma je rozwijać intelektualnie i emocjonalnie. Te ósemki kreślą dziś dzieci w wielu polskich szkołach (w ramach programów edukacyjnych MEN), ale też w ośrodkach rehabilitacyjnych dla niepełnosprawnych.
– Kinezjologia edukacyjna nie dość, że jest niepotwierdzona naukowo, to jeszcze każe wierzyć, że tajemnicze ruchy typu trzymanie się za ucho i brzuch równocześnie mogą dziecku pomóc – mówi dr Joanna Kryszczyńska z Kliniki Neonatologii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. – To klasyczny przykład terapii magicznej, „uzdrowicielskiej”, która może przynieść negatywne skutki, bo odwołuje się do różnych dziwnych, bliżej niesprecyzowanych sił. Tylko dlatego coś ma działać, że zrobię określoną kombinację ruchów? To absurdalne!
A czyż nie jest absurdalne to, że najmodniejsza ostatnio w Polsce metoda uzdrawiania, tzw. dekodyka, obiecuje nie tylko szczęście, ale jeszcze energię na 120 lat życia?! Za odpowiednią opłatą zapewni to magister psychologii (specjalizacja kliniczna) Daniela Czarska, której stworzenie autorskiej metody uzdrawiania duszy szamańskimi metodami zajęło – jak twierdzi – aż 20 lat.
Dekodyka, choć jej skuteczności poza autorką nie potwierdza żaden autorytet naukowy, podbija dziś Polskę. Pod jej wpływem Aneta R. z Gdańska, do niedawna nauczycielka biologii, odrzuciła balasty umysłu. Miesiąc temu rzuciła także pracę, bo uznała, że nudzi ją ciągłe powtarzanie na lekcjach monotonnych regułek. Życie jest takie piękne i ciekawe, znacznie ciekawsze od życia płciowego pantofelka – uznała.
Miesiąc temu R. rzuciła również męża biznesmena. Choć sama do końca nie wie dlaczego. – Mąż na pewno miał w tym udział. Niczego nie potrafił odkodować, poza programem w telewizji – tłumaczy się, trochę sama przed sobą, nauczycielka. Dziś spędza czas w wynajętej kawalerce, od rana do wieczora oglądając w sieci nagrania, na których Daniela Czarska medytuje albo ujawnia tajemnice, jak połączyć to, co dotąd było w Anecie oddzielone: Świadomy Umysł, Nadświadomy Umysł i Podświadomy Umysł.
Umysł na razie nie podpowiedział Anecie R., z czego będzie żyć, gdy skończą się oszczędności. Na szczęście są warsztaty dekodyki, na których za 800 zł nie tylko R. może się uwolnić od wkodowanego w mózg programu, przez który cierpi na brak pieniędzy.
Wyciszę każdego
Markowi Świętopełkowi Zawadzkiemu (który uważa się za piastowskiego księcia) opracowanie terapii o nazwie chirurgia głębinowo-psychologiczna zajęło kilka lat więcej niż Czerskiej. Jej celem jest uzyskanie przez pacjenta harmonii i wyciszenia. Świętopełk Zawadzki potrafi wyciszyć każdego, nawet geja czy onanistę. Po co? Po to choćby, by nie przekazywał swoim dzieciom i wnukom genów, które wywołają u nich jak najgorsze skłonności, z homoseksualnymi i morderczymi włącznie.
Naukowcy załamują ręce. – Mówimy o zawodzie zaufania społecznego, który powinien być obwarowany mechanizmami kontroli i samokontroli – mówi prof. Jerzy Karyłowski z Katedry Metodologii Badań Psychologicznych SWPS. – Niestety nie jest w wystarczającym stopniu. A powinien, bo podobnie jak do lekarza, także do psychologa zwracają się ludzie w sytuacjach skrajnych, często postawieni przed murem. Z tej też przyczyny psychologia jest dziedziną tak podatną na działania różnych hochsztaplerów. Sprawę miała rozwiązać po części ustawa o zawodzie psychologa, której celem było powołanie regionalnych izb psychologów z uprawnieniami do kontrolowania gabinetów. Izb jednak nie ma, bo żaden z rządów nie wprowadził do tej pory przepisów.
– Bardzo istotny jest również poziom kształcenia studentów. Im wyższy, tym łatwiej będzie im odróżniać ziarno od plew – dodaje prof. Karyłowski.
Problem w tym, że ziarna od plew nie odróżniają często nawet psycholodzy z tytułami.
Dr psychologii Anna Winnicka w swoim Śląskim Centrum Psychosomatyki w Katowicach prowadzi psychoterapię indywidualną, małżeńską i rodzinną. Specjalizuje się w metodzie ustawień rodzin Berta Hellingera, byłego zakonnika, który spędził 16 lat wśród Zulusów. Metodę tę można spokojnie przyrównać do seansów spirytystycznych. W obu przypadkach bowiem celem jest wywołanie duchów: podczas spotkań do głosu dochodzą zmarli przodkowie, najczęściej po to, by wyjawić tajemnice, przez które mamy nieszczęśliwe życie.
Duchy wywołuje się dziś w dziesiątkach polskich gabinetów. Mimo że w Niemczech, skąd pochodzi Hellinger, jego spektakle są zakazane. Nie tylko dlatego, że metoda byłego zakonnika nie ma podstaw naukowych, przez nikogo nie została zbadana ani sprawdzona. Także dlatego, że po jednym z publicznych ustawień rodzinnych uczestnicząca w nim kobieta popełniła samobójstwo. Na scenie, od samego Hellingera, dowiedziała się wcześniej, że jest… „zimnym sercem”. Takie zdanie mieli o niej zapewne jej przodkowie.
Moderator, szkoła oachingu – https://moderator.edu.pl/